Kochani, na pewno zauważyliście wciąż rosnący trend na wszystko co „eko”, w tym również na eko kosmetyki. Rynek naturalnych kosmetyków to obecnie bardzo szybko rosnący sektor sprzedaży w przemyśle kosmetycznym. Doskonale wiedzą producenci, którzy świadomie nadużywają znaczenia słowa naturalne, ekologiczne czy organiczne. Tak zrodziło się pojęcie GREENWASHINGU, które oznacza nieuzasadnione kreowanie wizerunku ekologicznego, wprowadzanie w błąd konsumentów i informowanie, że produkt czy usługa są ekologiczne, gdy nie jest to zgodne z prawdą, ujmując prościej ekościema.
Obecnie istnieje luka prawna dzięki, której producenci
mogą bez żadnej konsekwencji oznaczać swoje produkty jako naturalne. Istnieją
jedynie firmy przyznające certyfikaty, takie jak Soil
Association z Wielkiej Brytanii, francuski EcoCert i Cosmebio czy
niemiecki BDIH Kontrollierte Naturkosmetik.
„Systemy certyfikacji lokalnie różnią się nieco między sobą. BDIH na przykład
udziela producentom certyfikatu, gdy przynajmniej 60% wszystkich produktów danego
producenta spełnia wyżej wymienione wymagania, EcoCert certyfikuje natomiast
każdy produkt osobno. Ustalenia organizacji przyznających certyfikaty
mówią, że kosmetyk, który ma w swym składzie 25% substancji pochodzenia
naturalnego (roślinnego, zwierzęcego bądź mineralnego) może być uznany za
naturalny i uwidocznić to słownie na etykiecie produktu. Kosmetyk „bio” lub
„ekologiczny” musi już spełniać inne, wyższe normy: 95% jego składu powinien
stanowić wyciąg z naturalnych surowców, przy czym producent musi ów proces
pozyskiwania surowców kontrolować. W dalszej kolejności kosmetyk
ekologiczny nie może zawierać: surowców z roślin modyfikowanych genetycznie,
surowców z martwych zwierząt, produktów petrochemicznych, takich jak oleje,
silikony albo parafiny, syntetycznych środków zapachowych i barwiących. Nie
może być też testowany na zwierzętach. Sugerowane jest także zastosowanie
ekologicznych opakowań oraz rezygnacja z syntetycznych konserwantów, choć
dozwolone jest stosowanie kwasu benzoesowego i mrówkowego”(źródło)
Bardzo popularnym hasłem, umieszczanym na opakowaniach
kosmetyków, jest również hasło „bez konserwantów„.
Według Mii Davis, szefowej portalu Beautycounter, kosmetyki,
które zawierają w składzie wodę muszą również zawierać środek konserwujący,
który chroni produkt przed rozwojem drożdży, bakterii czy pleśni. Jeśli
producent umieszcza na opakowaniu hasło bez konserwantów, może to oznaczać, że:
- Produkt nie zawiera wody, dzięki czemu nie trzeba używać środków konserwujących;
- Kosmetyk należy przechowywać w lodówce (tego typu kosmetyki mają bardzo krótką datę ważności);
- Typowe konserwanty zostały zastąpione antyoksydantami (jak tokoferol), czy naturalnymi konserwantami (jak olej z rozmarynu);
- Producent kupuje od dostawców gotowe składniki sypkie, które wykorzystuje w swoich produktach. Tego typu składniki zazwyczaj zawierają już w sobie konserwanty (np. wyciąg z pestek grejfruta+methylparaben). Dlatego też, producent nie musi wymieniać owego konserwantu w składzie końcowym kosmetyku. Tak więc, produkt „bez konserwantów” (lub paraben-free) może okazać się nie taki „free”.
- Konserwanty mogą również być ukryte pod pojęciem „fragrance”. Firmy nie mają obowiązku prawnego ujawniać substancji, które kryją się pod tym pojęciem.
Zanim rozpoczniemy
nasze śledztwo, poniżej zacytujemy podstawowe ekotriki stosowane przez
producentów (źródło):
- opakowanie – swoim wyglądem nawiązuje do naturalności (tekstura, kolory ziemi, czcionki rustykalne);
- brak precyzji - opisy produktów są nieszczegółowe lub niesprecyzowane, mogą być źle zrozumiane przez konsumenta; przykładem jest określenie „all natural” (arsen, uran, rtęć czy formaldehyd też występują w naturze, ale są trujące – „naturalny” niekoniecznie oznacza „zielony”);
- efekt placebo – skuteczność składnika certyfikowanego jest równa działaniu placebo. Producenci surowców deklarują ich skuteczność w określonym stężeniu i tak na przykład producent mówi o właściwościach odmładzających surowca w stężeniu 3-5%, a producent dodaje do kosmetyku 1%, by móc napisać o jego właściwościach i wykorzystać je marketingowo;
- nazwa – wybieranie nazwy kojarzącej się z ekologią, organicznością, choć same produkty nie mogą się tym poszczycić;
- nienaturalne składniki – do produktów nienaturalnych dodawany jest jeden surowiec certyfikowany i jest to jedyny element, który jest eksponowany w kampanii marketingowej;
- brak związku – odwoływanie się do czegoś, co nie ma racji bytu (np. twierdzenie na rynku amerykańskim, że coś „nie zawiera CFC” – czyli chlorofluorowęglowodorów, których użycie w USA zostało zakazane jakieś 20 lat temu);
- brak dowodów - nie ma dostępnych informacji o ekologiczności produktu ani też żadnych wiarygodnych certyfikatów.
Prześlij komentarz